Dzień "Paparazziego" - 2016

Paparazzi

5.06.2016

Paparazii za temat swojej autorskiej wycieczki przodownickiej wziął ten tajemniczo brzmiący temat i prawdę mówiąc nikt ze zgromadzonych ponad 20 uczestników nie miał zielonego pojęcia o co chodzi. Wiedzieliśmy jedynie, że jedziemy w kierunku Cisownicy. Wśród zebranych licznych uczestników cieszył udział dawno już nie widzianych na naszych wycieczkach Beskidzioków.

Temat omówiony, pogoda zamówiona, a trasa – jak na nasze cieszyńskie warunki bardzo rekreacyjna, gdyż jeden z niewielu, w miarę płaskich wyjazdów z miasta, prowadzi doliną Olzy w stronę Puńcowa. Skorzystaliśmy też z jedynej prawdziwej ścieżki rowerowej w mieście. To w zestawieniu z niedawnym rowerowym podróżowaniem pięknymi ścieżkami w Białymstoku sprowokowało dość uszczypliwe uwagi. W Dzięgielowie skręciliśmy na dalszą ścieżkę rowerową wyznaczoną na drodze lokalnej co jest dobrą alternatywą dla równoległej drogi głównej, która ze względu na liczne zakręty nie jest dla rowerzystów zbyt bezpieczna. W Lesznej, zgodnie ze wskazaniami skręciliśmy w następną drogę lokalną z oznakowaniem ścieżki rowerowej. Dojechaliśmy tym sposobem do centrum Cisownicy skąd po krótkim postoju wyruszyliśmy w kierunku siodła między Czantorią i Tułem.

Podjeżdżając wąskim pasem asfaltu niepodziewanie napotkaliśmy na poboczu na skarpie niewielkiego potoku sporą tablicę opisującą „taliańskie schody”. I teraz można było rozwiązać zagadkę tej dziwacznej nazwy. Otóż historia tego miejsca sięga jeszcze lat I wojny światowej, kiedy Franciszek Józef nam miłościwie panował, a jego żołnierze (czyli nasi dziadkowie) walczyli m.in. z Włochami na froncie nad Piavą. Niektórzy z Włochów-Talianów jak ich nazywali trafiali do niewoli i jako jeńcy byli wykorzystywani w monarchii do wykonywania różnych prac, w tym melioracyjnych. I pewnie wówczas wykonano kamienne umocnienia brzegowe potoku nad który przyjechaliśmy. A, jako że miały kształt amfiteatralnie ukształtowanych schodów, przylgnęła do nich ta topograficzna nazwa. Z czasem umocnienia zarosły zielenią i się rozsypały (choć fragmenty jeszcze były widoczne), ludzie o nich zapomnieli, lecz nazwa została. I dopiero teraz jakiś szperacz lokalnej historii przypomniał o co chodzi i oznaczył tablicą to miejsce.

Tutaj tez zakończyła się wyprawa pilotowana przez Paparazziego a jako, że słońce jeszcze było wysoko każdy kontynuował wycieczkę już według własnego scenariusza. W kilkuosobowej grupce przejechaliśmy zatem trasę najbliższego rodzinnego rajdu rowerowego, ale to już zupełnie inna historia. Przejechałem ok.50 km.

GALERIA ZDJĘĆ