Do ujścia Olzy - 2007

Rechtór

16.09.2007

Jak się okazało, pomysł rzucony w ubiegłym roku przy źródle Olzy trafił na podatny grunt. Z PTTS-em wcześniej podzieliliśmy sprawiedliwie zadania organizacyjne - dokładnie odwrotnie jak przy rajdzie do źródeł i rozwinęliśmy mocną kampanię propagandową. Rzeczywistość jednak przerosła nasze oczekiwania. Z zapisów na liście startowej wynikało bowiem, że w tej pierwszej historycznej wyprawie udział wzięło 72 kolarzy z czego 12 z „Wiercipięty” oraz 27 z „Ondraszka”, a najmłodszym uczestnikiem wycieczki była 8-letnia dziewczynka!

Bolek Fukała poprowadził peleton, który swą wielkością przypominał „Tour de Pologne” od dworca kolejowego, opłotkami Karwiny do przejścia granicznego w Gołkowicach. Za granicą przejąłem prowadzenie i przez Godów, Łaziska, Gorzyczki dojechaliśmy do Uchylska. Po drodze zobaczyliśmy uroczy kościół drewniany oraz pozostałość myśliwskiego zameczku Laryszów. Teraz wjechaliśmy na rozległą równinę i wzdłuż wału przeciw powodziowego dojechaliśmy do miejscowości Olza. Rowery pozostały na improwizowanym parkingu, a my wąską ścieżką w gąszczu nabrzeżnych wiklin dotarliśmy do ostatniego 99. kilometra biegu Olzy. Olza łączy się tutaj z Odrą pod ostrym kątem, którego wewnętrzna strona należy do CZ. Wszędzie było widać świeże ślady wezbranej po ostatnich deszczach rzeki, a niesione z prądem rzeki połamane patyki i trawa zawisły na drzewach na wys. ponad 4 m od obecnego poziomu nurtu. Jeszcze dwa tygodnie temu wyglądało to naprawdę groźnie, a teraz... Olza leniwie toczy swe ciemne wody, które wyraźnie odcinają się od wód Odry w kolorze kawy z mlekiem.

Ponad nurt rzeki popłynęła pieśń „Płyniesz Olzo....” w naszym wykonaniu. Wkrótce przekroczyliśmy most na Odrze z którego świetnie było widać styk obu rzek. Co prawda do granicznych Chałupek miałem zamiar dojechać ścieżką przyrodniczą „meandry rzeki Odry” jednak po przejechaniu ok. 200 m ścieżka nagle zniknęła w okresowym stawku powstałym w trakcie niedawnej powodzi. No cóż, trzeba było zawrócić i skorzystać z asfaltu. Za granicą dowodzenie znów przejął Bolek i poprowadził peleton przez Kopytów do lokalnego przejścia turystycznego. Jest to jedyne znane mi przejście „wodne” bez mostku czy kładki, a co więcej bez zjazdu po stromych brzegach. Zadziwiające!

Śmiałkowie już pieszo dotarli nawet na sam koniec ostro zakończonego półwyspu, który oglądaliśmy z polskiej strony. Ostatkiem sił (na liczniku już przeszło 50 km, a dla tych co jechali z Cieszyna oczywiście więcej) doczłapaliśmy do mety w domu PZKO w Wierzniowicach. Świetne miejsce na piknik. Dzięki zapobiegliwości Władka Janika z PTTSu oraz gospodarzy państwa Tobołów, czekał na nas ciepły poczęstunek, który został szybko wchłonięty przez zgłodniałych kolarzy. Gospodarze zajmująco opowiedzieli o historii wsi a także jej dniu dzisiejszym. Zaciekawiła mnie zwłaszcza oferta spływów kajakowych po Olzie.

Na pamiątkę rajdu nasz klub otrzymał od PTTS-u zadedykowany unikalny tomik wierszy J. Santariusa „Rymy z nad Stonawki”. Tutaj rajd się zakończył, a nam pozostał indywidualny powrót do domu. W 5-osobowej grupce Ondraszków postanowiliśmy wrócić jednak na rowerach, więc w Cieszynie na liczniku wystukało nam aż 90 km. Wyprawa była naprawdę udana, więc myślę, że warto ją w przyszłości kontynuować.