Ziemia Cieszyńska znana i nieznana „Tam gdzie łączą się granice”

Rechtór

5.06.2011

Start wycieczki zaplanowałem w Mostach koło Jabłonkowa, w związku z czym w Czeskim Cieszynie prawie w całości opanowaliśmy pociąg jadący w tamtą stronę. Na stacji końcowej okazało się, że część uczestników przyjechała tu już na rowerach więc łącznie z Beskidziokami i sympatykami uzbierało się 29 dusz żądnych rowerowej przygody. Wprowadzając w temat zaznaczyłem, że na tej wyprawie warto mieć trzy różne waluty bo zamierzaliśmy zwiedzić aż trzy państwa równocześnie.

Przybliżyłem też mało znany fakt, że II wojna światowa nie rozpoczęła się na Westerplatte lecz właśnie tutaj na mosteckim dworcu który już 26.09.1939r. niemieckie bojówki próbowały opanować wraz z ważnym strategicznie pobliskim tunelem. Przed nami przysiółek nazwany Szańce. Nazwa wiąże się z wzniesionymi umocnieniami ziemnymi strzegącymi dawnych rubieży Księstwa Cieszyńskiego i śląskich prowincji przed turecką nawałą. Szańce sypano również do ochrony szlaku kupieckiego, który od Bałtyku przez przełęcz Jabłonkowską prowadził na południe aż do Konstantynopola. Droga do nieodległych umocnień pięła się ostro pod górkę, więc już zdążyliśmy się rozciągnąć w długą kolumnę. Zwiedziliśmy pozostałość tego obszernego (teren prawie 3ha) dzieła inżynierii wojskowej, które choć mocno zarośnięte ma jeszcze dość czytelny zarys wałów oraz murowanych skarp budowanych w formie gwiazdy.

Przed nami Słowacja. Skręciliśmy w boczną dróżkę, która wijąc się równoległe do granicy czesko-słowackiej doprowadziła nas do granicznej miejscowości Svrcinovec. Po drodze raczyliśmy się wspaniałymi widokami na przygraniczne okoliczne beskidzkie szczyty. Tutaj trzeba było usunąć pierwszy defekt, gdyż nierówna nawierzchnia zaszkodziła dętce koła jednego z uczestników. Po sprawnej wymianie ruszyliśmy do miejscowości Cierne tym razem dolina potoku Czernianka wzdłuż linii kolejowej prowadzącej z Czadcy w kierunku granicznego Zwardonia.

W Ciernym posiadane Euro zamieniliśmy na napoje chłodzące i ruszyliśmy ostro w górę pieszym szlakiem turystycznym do „Trojmedzia”. Szlak ten nie bardzo nadawał się do jazdy rowerem, choć posiadacze górskich rowerów mogli wypróbować rowerowy cross między korzeniami drzew. Doczłapaliśmy w końcu do tego miejsca w którym spotykają się trzy granice. Jest ładnie zaaranżowane turystycznie, są tutaj wiaty z przygotowanymi paleniskami oraz ławeczki. Na terytorium każdego z państw stoją granitowe obeliski z godłami. Pośrodku nich miejsce styku granic, które wypada w małym potoczku oznaczono dodatkowym kamiennym ostrosłupem.

Po odsapce i naprawie zerwanego łańcucha ruszyliśmy do polskiej Jaworzynki. Od tej strony wybudowano bardzo przyzwoitą drogę, dzięki której „Trójstyk” jest łatwo dostępny. W barze „Na styku” udaliśmy kolejną walutę: złote i ruszyliśmy do przysiółka Łupienie, gdzie po przekroczeniu kolejnej granicy dojechaliśmy do czeskiej Hrczawy. Tutaj zwiedziliśmy drewniany kościółek powołania Cyryla i Metodego, który został wybudowany w 1926. Głównym powodem było odcięcie granicą miejscowych obywateli od dotychczasowego kościoła w Jaworzynce. Warto nadmienić, że jedyna droga do Hrczawy też prowadziła od Jaworzynki, więc do wybudowania nowej drogi od strony Mostów przez pewien czas Hrczawa była odcięta od świata. Warto też wiedzieć, że w latach 1938-1939 wszystkie zwiedzane dotychczas miejscowości należały do II RP. Ot, pokręcone losy pogranicza….

W Hrczawie w barze „Na vyhlidce” można było zobaczyć z góry „Trojmezi” i zakupić małe co-nieco za posiadane korony. Niebawem ruszyliśmy w stronę Bukowca, po drodze mijając opuszczone budynki dawnej odprawy celnej. Zjazd mimo marnej nawierzchni był kapitalny: nie dość że z górki to jeszcze popychał nas wiatr. Niepokojące było jednak to, że wiatr popychał też w naszą stronę ciemnogranatowe chmury na horyzoncie. Rozwinęliśmy zatem nieprzeciętną szybkość. W jabłonkowskim lasku miejskim podziękowałem za udział i rozwiązałem peleton, więc teraz każdy indywidualnie ścigał się z gęstniejącymi chmurami. W mocno okrojonym składzie przez Gródek i Bystrzycę dojechaliśmy do Trzyńca, gdzie w końcu deszcz nas dogonił. Przy akompaniamencie piorunów, grzmotów oraz deszczu dojechaliśmy do Cieszyna nie korzystając jednak z przydrożnych daszków.

Pokonaliśmy łącznie ok. 60km (trasa na mapce powyżej) i choć trochę nas zmoczyło myślę, że warto było się trudzić aby zobaczyć te piękne widoki oraz odwiedzić ciekawe miejsca.