Ze Ślimokami w Bieszczady

Rechtór

15 - 18.09.2011

Ze względu na brak w naszym tegorocznym kalendarzu imprezy typowo górskiej Ondraszki spragnione widoków górskich szczytów pojechały wraz z goleszowskimi Ślimokami na bieszczadzkie połoniny. Było nas aż 8: Rozstrzapek, Ośka i Bystry, Afi i Rechtór, Kryska, Irka oraz zaprzyjaźniona z Ondraszkami Wanda. Wycieczka to już 38 (!) propozycja w kalendarzu zaprzyjaźnionego koła PTTK „Ślimoki” z Goleszowa, a szefem wyprawy był prezes koła Zenek Sobczyk.

15.09.2011 wczesnym rankiem wystartowaliśmy autokarem z Goleszowa przez Dobczyce, Nowy Sącz, Gorlice do Wetliny. Po drodze zwiedziliśmy skansen górnictwa naftowego w Bóbrce. W XIXw. Ignacy Łukasiewicz ze wspólnikami założył tutaj pierwszą w świecie kopalnię „oleju skalnego”, której fragmenty są do dziś czynne. Najstarsze szyby wydobywcze to nic innego jak głębokie studnie ”kopanki” skąd zamiast wody czerpano kołowrotami surową ropę naftową. Późniejsze unowocześnienia wprowadziły pompy „kiwony”, które do dziś czerpią surowiec z odwiertów stanowiąc charakterystyczny element tutejszego krajobrazu. Późnym popołudniem dojechaliśmy do schroniska PTTK w Wetlinie – naszej bazy żywieniowo-noclegowej.

Następnego dnia, po obfitym śniadaniu pakujemy się do autobusu i podwozimy do Wołosatego. Dalej można wędrować tylko pieszo. Część grupy wysiadła z zamiarem zdobycia najwyższego szczytu Bieszczadów Zachodnich tj. Tarnicy (1315mnpm). Reszta wycieczki podziwiała Bieszczady z okien autokaru na dużej pętli bieszczadzkiej oraz na stateczku po jeziorem Solińskim. Była też z nimi Kryska, natomiast pozostała grupa Ondraszków objuczona plecakami solidarnie wdrapała się niebieskim szlakiem na wspomniany „dach polskich Bieszczad”. Trzeba zaznaczyć że było warto, gdyż dzięki wspaniałej pogodzie oraz widoczności ze szczytu podziwialiśmy przepiękny dookolny widok na morze większych i mniejszych szczytów położonych na terenie Polski oraz sąsiadujących państw Słowacji i Ukrainy.

Wędrując połoniną Szerokiego Wierchu i kontemplując rewelacyjne krajobrazy dotarliśmy późnym popołudniem do Ustrzyk Górnych, gdzie czekał nasz autokar. Wróciliśmy do bazy, gdzie po obiadokolacji odbyły się wieczorne posiady w podgrupach. My wspominaliśmy dawne wyprawy w te strony, przy czym zaznaczam, że moje wspomnienia pochodzą dokładnie sprzed 30-tu lat, kiedy wędrowaliśmy połoninami wraz z Afi, Francuzikiem oraz Chartem głównym szlakiem beskidzkim w stronę Czantorii począwszy od ostatniego polskiego szczytu Rozsypaniec położonego tuż przy granicy z Ukrainą . Trzeba dodać, że majestatyczne Bieszczady od tego czasu niewiele się zmieniły. Z nowości można wymienić kasy biletowe do Parku Narodowego, których wcześniej nie było, lecz nadal są to góry, gdzie cywilizacja w większości nie dotarła. A raczej dotarła, lecz w pamiętnych latach bezpośrednio po II wojnie światowej została skutecznie zniszczona. Miejsca gdzie w ludnych osadach mieszkali autochtoni - Bojkowie i Łemkowie znaczą obecnie ślady podmurówek zabudowań, dawne cmentarze oraz zdziczałe sady owocowe. Nawet tory w większości nieużywanej bieszczadzkiej kolejki też zdążyły już zarosnąć.

Następnego dnia przy wspaniałej pogodzie wczesnym rankiem podjechaliśmy na przełęcz skąd podeszliśmy spacerkiem do niedalekiej bacówki PTTK pod Małą Rawką . W panoramie widzianej z tego miejsca dominowały majestatyczne połoniny Caryńska oraz Wetlińska, przy czym ta ostania stanowiła cel naszej wyprawy. Ondraszki oraz część wytrawnych ślimokowych piechurów postanowiła podchodzić z poziomu dawnej wioski Berehy-Brzegi Górne, a reszta towarzystwa wykorzystała łatwiejszy szlak z sąsiadującej przełęczy. Podejście, które wybraliśmy charakteryzowało się kilkuset terenowymi schodami, które w zamierzeniu miało ułatwić wejście na połoninę, jednak w rzeczywistości z powodu różnej wysokości stopni (od kilkunastu do nawet 50cm) były trudne do pokonania.

W końcu jednak zasapani dotarliśmy do „Chatki Puchatka” jak ochrzczono mini schronisko na Połoninie Wetlińskiej. Kiedyś administrowała w nim rodowita mieszkanka Cieszyna. Wtedy poczęstowała nas mlekiem od hodowanej tutaj… lamy, a obecnie ani lamy ani Cieszynianki tutaj już nie ma, a schronisko oblegał tłum turystów i to mimo, iż np. puszka piwa jest tu droższa niż na molo w Sopocie (10zł). Na szczęście widoki pozostały wspaniale niezmienne.

Po napasieniu oczy i brzucha (z przyniesionych zapasów) powędrowaliśmy dalej w stronę Smereku. Po drodze mijają nas liczne „tramwaje” grupowych wycieczek, więc muszę zrewidować moje wspomnienia o bezludnych Bieszczadach. Po kilku godzinach dotarliśmy do przełęczy Ochrowicza pod Smerekiem i nadal podziwiając piękne panoramy – w tym na pasmo graniczne Rawka - Kremenaros rozpoczęliśmy mozolne zejście do Wetliny. Do bazy dotarliśmy w sama porę na wieczerzę. Po zmroku spotkaliśmy się na wspólnym ognisku, na które przybyli też zaproszeni goście z Goleszowa z okolic podkarpackiego Mielca. Według relacji sołtysa tej miejscowości oba Goleszowy utrzymują z sobą żywy kontakt, co zasługuje na pełne uznanie. Niestety władze Cieszyna, jak dotąd nie wyciągnęły ręki do innych Cieszynów, w tym małej osady Cieszyn spod Koszalina, w której osobiście byłem, a szkoda. Przy ognisku, pod rozgwieżdżonym bieszczadzkim niebem popłynęły nasze beskidzkie i nie tylko pieśniczki, głównie dzięki niezastąpionemu ondraszkowemu duetowi Rozstrzapek-Ośka. Ujawnił się przy okazji również talent śpiewaczy głównego Ślimoka - Zenka Sobczyka, który wyśpiewywał nawet arie operowe.

Wczesnym rankiem po śniadaniu i zdaniu pokoi wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem jechaliśmy przez Baligród, Jasło, Krosno i Biecz do Ciężkowic. W Bieczu zwiedziliśmy imponujące zabytki tego średniowiecznego grodu, które obecnie jest małym miasteczkiem a w Ciężkowicach zobaczyliśmy skałki rezerwatu „Skamieniałe Miasto”. Dalej przez Zakliczyn, Bochnię pojechaliśmy w kierunku Krakowa. Nie wjeżdżając do miasta ominęliśmy go obwodnicą i dawną drogą przez Alwernię, Zator i Oświęcim dotarliśmy do Pszczyny, skąd już było tylko „rzut beretem” do Goleszowa. I tak zakończyła się nasza kilkudniowa przygoda.

Jestem pełen uznania dla organizatora, a w szczególności dla wymienionego prezesa koła za bardzo profesjonalne przygotowanie i prowadzenie tej wspaniałej wyprawy. Na pewno wszyscy zachowamy ją długo w pamięci i to z jak najlepszej strony.