Wyprawa na Szrenicę w Karkonoszach

Rechtór

31.08 - 2.09.2018

 

Wyprawa na Szrenicę w Karkonoszach

 

Zgodnie z pielęgnowaną od lat tradycją przynajmniej jedna propozycja w naszym kalendarzu jest poświęcona górskim wędrówkom. Apanaczi - główna animatorka tym razem zaproponowała Karkonosze, a ściślej okolice Szrenicy (1362 mnpm). Wczesnym rankiem spora bo ok. 30-osobowa grupa w tym dziesięciu Ondraszków załadowała się do autobusu Jędrusia i wyruszyła na spotkanie przygody. Gdzieś ok. południa zatrzymaliśmy się w Pieszycach przy hucie Szkła Kryształowego "Julia". Zwiedzając hutę mieliśmy możliwość zobaczyć wszystkie etapy powstawania kryształowych cudeniek. Otóż kryształy użytkowe, które teraz nieco wyszły z mody, ale za czasów PRL-u stanowiły niezbędną ozdobę każdego mieszkania powstają w manufakturze, przede wszystkim dzięki żmudnej ręcznej pracy. Wynika z tego, że nie ma dwóch identycznych kieliszków, wazonów czy pucharów. Nabraliśmy przeto wielkiego respektu do tych często niedocenianych, acz pięknych przedmiotów.

Meta autokarowej części wyprawy była w Szklarskiej Porębie, skąd czekała nas godzina drogi do schroniska na Hali Szrenickiej. Jako, że akurat zaczęło "cedzić" większa część ekipy skorzystała z możliwości podwózki kolejką linową na Szrenicę i do schroniska zeszła z góry. Druga, o wiele mniejsza część grupy podjęła jednak trudy wspinaczki w deszczu mając jednakże możliwość po drodze podziwiać najwyższy w Karkonoszach wodospad Kamieńczyka. Nasza bazą było stare, lecz zmodernizowane poniemieckie schronisko usytuowane na podszczytowej polanie. Imponowało wielkością, przypominając raczej górski hotel. Oferowało całkiem znośne warunki noclegowe, więc rano wszyscy z ochotą wyruszyli na trasę prowadzeni przez przewodnika Roberta z O/PTTK Jelenia Góra. Był to zawodowy przewodnik znający się dobrze na swoim fachu, więc wędrówka z nim była i poznawcza i przyjemna. Pogoda też dopisała i na całej trasie towarzyszyły nam rozległe widoki. Zgodnie z planem w ten dzień wędrowaliśmy po czeskiej stronie Karkonoszy. Niebawem dotarliśmy do przytulnej i niewielkiej Voseckiej Boudy, która od końca XVIII w. służyła za schronienie robotnikom leśnym, a później awansowała do roli schroniska. Następnie doszliśmy do całkiem przyzwoitej asfaltowej drogi poprowadzonej z doliny aż na partie szczytowe. Delektując się panoramami doszliśmy do Jestřabi boudy, gdzie dojeżdża nawet autobus kursowy ze Špindlerowego Mlyna. Dalej przeszliśmy krawędzią imponujących głębokością Łabskich Kotłów a daleko na ich dnie połyskiwała rzeczka Łaba. Przekraczając źródła rzeki Panczawy doszliśmy do następnego schroniska Łabska Bouda. Była to ogromna wielopiętrowa budowla, której sylwetka wcale nie upiększała okolicy. Tuż za nią natrafiliśmy na niewielki potoczek. Oto początek jednej z większych rzek Europy. Łaba wypływająca opodal po ponad 1000 km kończy swój bieg w Morzu Północnym. Mieliśmy nawet możliwość chwilowego przytrzymania jej biegu zastawką i zebrania wody w minijeziorku. Następnie za pomocą sznurka podniesiono zastawkę i uwolniona woda spływała wielką malowniczą kaskadą na dno kotła tworząc specyficzną "sznurkową Niagarę". Idąc w górę potoku doszliśmy niebawem do symbolicznego początku rzeki w ocembrowanej studzience. Na umocnionej kamieniami skarpie znajdował się piękny relief z wyobrażeniem Łaby i jej doływów a także herbów miast czeskich i niemieckich ułożonych w kolejności od źródła do ujścia. Najbliżej nas był Špindleruv Mlyn, a najdalej port Cuxhaven. A po drodze m. in. Dečin w Czeskiej Szwajcarii, Drezno w niemieckiej, Norymberga i inne znane miasta.

Właśnie wybieraliśmy się w dalszą drogę i niepodziewanie przyczłapał tutaj młody człowiek, który dodatkowo ciągnął obładowany rower. Trzeba przyznać, że taki widok wśród górskich szczytów był dość surrealistyczny. Z rozmowy wynikało, że był to Niemiec, który właśnie kończył samotną tygodniową wyprawę od ujścia do źródła rzeki. Ciekawy pomysł!.

Wracając dotarliśmy do sławetnego szlaku granicznego niegdyś szumnie nazwanego "Drogą przyjaźni polsko-czechosłowackiej". Pamiętamy, że w niedawnych jeszcze czasach WOP-ści w odróżnieniu od nazwy niezbyt przyjaźnie uprzykrzali życie turystom. Podziwiając fantastyczne formacje skalne nazwane Twarożnik, Trzy Świnki czy Końskie Łby późnym popołudniem dotarliśmy do bazy. Na wieczór były zaplanowane "arie" przy ognisku z opiekaniem kiełbasek, ale deszcz niepodziewanie pogonił nas do budynku. W niczym to jednak nie przeszkodziło, bo wśród nas było aż dwóch wirtuozów gitary: A. Hłaczyński i J. Kożusznik, a pozostala część kompanii była wirtuozami turystycznych piosenek.

Rankiem niestety obudził nas deszcz bębniący o szyby. Na zewnątrz wszystkie widoki wygumowała gęsta mgła. Co tu począć? W małej grupce "nieprzemakalnych" wraz z przewodnikiem postanowiliśmy mimo wszystko wyjść w góry, choćby na fragment przewidzianej na dzisiaj trasy, a reszta pozostała po przytulnym dachem. Padało raz mocniej, raz mniej, mgła też nie odpuszczała. Byłem szczerze zdziwiony, że na szlaku wcale nie byliśmy sami. Co rusz mijali nas jacyś zkamuflowani pelerynami "kapucyni" wyłaniający się niczym duchy z oparów mgły. Ostatecznie dotarliśmy do Snieżnych Kotłów. Byłby tu rewelacyjny widok, jednak teraz widzielismy go wyłącznie oczami wyobraźni. No cóż będzie przynajmniej powód do ponownego przyjazdu. Wracając zahaczyliśmy o schronisko pod Łabskim Szczytem, które w taką pogodę jawiło się jak oaza na pustyni. Można było conieco zjeść i też trochę się osuszyć. Dalsze zaklinanie pogody nic nie pomogło, więc finalnie po południu wróciliśmy do naszej bazy. Był też i pozytywny aspekt tej sytuacji: program wieczorny rozpoczął się grubo wcześniej. Na świetlicy spotkali się chyba wszyscy nocujący tutaj turyści, pojawiły się też aż cztery gitary, więc nic dziwnego, że wokalne popisy trwały do późnej nocy.

Nazajutrz nastąpiło wielkie pakowanie i we mgle, choć już bez deszczu zeszliśmy do Szklarskiej Poręby. W drodze powrotnej, niejako w zamian za nie do końca zrealizowany program Jędruś zawiózł na do Wieściszowic znanych z dziwu geologii nazwanych kolorowe jeziorka. Na zboczu Wlk. Kopy w paśmie Rudaw Janowickich znajdują się trzy: Purpurowe, Błekitne i Zielone. Utworzyły się w wyrobiskach pokopalnianych dawnej kopalni pirytu, która tutaj funkcjonowała na przełomie XVIII i XIX w. Kolorami obdarzyły je rozpuszczone w wodzie minerały i trzeba przyznać, że wyglądały bardzo malowniczo.

Do domu wróciliśmy późnym wieczorem, a pogodowe psikusy nie zmniejszyły naszej satysfakcji z udziału w tej ciekawej wyprawie.

 

 

[GALERIA ZDJĘĆ - Rechtór]

 

Rechtór-zbyś